niedziela, 30 grudnia 2012

Po dłuższej przerwie....

Życie powoli wróciło do normalności, choć ciągle słychać o napadach na misje i kościoły katolickie. Pewną ulgę przynosi zajęcie myśli i rąk pracą.
I tak możemy wreszcie podzielić się radością - kościół stoi! Marzeniem było odprawienie w nim pasterki. Z bożą pomocą udało się ukończyć prace na czas i mogliśmy powitać Nowonarodzonego w nowej świątyni.


Budynek jest jeszcze w stanie surowym, ale.... 


wszyscy zaangażowali się w sprzątanie i dekorowanie....


i zapanował nastrój prawdziwie Bożonarodzeniowej radości.

Dziękuję za Waszą modlitwę i pamięć, i życzę aby Nowy Rok przyniósł Boże błogosławieństwo dla postanowień małych i dużych, niesłabnącą nadzieję, niezachwianą wiarę, i wiele miłości.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Kolejny napad na misję.... cd.

Kilka minut po 3-ciej telefon brata Jana „Atakują mój pokój”. Dziwnym trafem nie spałem. Próbowałem na próżno połączyć się z policją, później z szefem rady parafialnej z podobnym efektem. Próżne tracenie czasu. Chwyciłem za syrenę alarmowa i zacząłem wyć. Obudziłem kleryka i kazałem mu wydzwaniać o pomoc a sam kręciłem korbką ile sił. Kilka miesięcy temu użyłem sygnału po mszy, wyjaśniając parafianom mieszkającym w pobliżu misji, że mają wzywać pomocy dla nas, gdy usłyszą wycie syreny. Gdy się zmęczyłem, kręcił wystraszony kleryk. Odezwał się szef rady parafialnej informując, że udało mu się skontaktować z policją. To efekt telefonów naszego kleryka. Pozostało nam kręcić korba syreny i czekać na policję. Suchy trzask serii kałasznikowa nieopodal naszych okien przerwał wycie syreny. Zadzwoniłem do Jaśka. Ku mojemu zdziwieniu odebrał telefon. Okazało się, że syrena wystraszyła złodziei. Spieszyli się. W pospiechu chyba zgubili zabrany telefon. Jan wyszedł bez szwanku.

Po kilku minutach pojawili się uzbrojeni mężczyźni, czyli żołnierze, bo policjanci nie maja broni. Było po czwartej. Wyszedłem by pójść do Jaśka. Przechodząc obok mojego pokoju zobaczyłem wyłamane kraty okna, rozbite szyby i firankę powiewającą na zewnątrz. Reszty można było się domyśleć. Zanim poszli do Jaśka spędzili sporo czasu u mnie, później w biurze a nawet w zakrystii.

Drewniane drzwi u Jana, wzmocnione od wewnątrz nie puściły. Złodzieje użyli tej samej metody, co u mnie – wyłamali kraty i weszli oknem. Zerwali mu złoty łańcuszek z krzyżykiem i zażądali pieniędzy. Kazali mu się położyć za łóżkiem i nie patrzeć w ich stronę. Wyszedł bez szwanku na ciele. Od wczoraj śpi w nowym domu tam gdzie ja.

Od rana defilowali urzędnicy policyjni i inni by nas pożałować i pospisywać raporty. Schemat podobny jak przed rokiem.

Ciąg dalszy historii nastąpi. Jest północ. Z każdej strony wyśpiewują muzułmańskie meczety – jakieś ich czuwanie, w którym musi uczestniczyć całe miasto.... Pozostaje zagadka, jak to się dzieje, że od początku ofensywy wojsk republikańskich wstawiających prezydenta na jego stołek, żaden meczet, żaden imman nie został zaatakowany przez wojsko, ani przez najmniejszego złodziejaszka?

W czym my tu na prawdę uczestniczymy?

Zb Las cmf



piątek, 17 sierpnia 2012

Kolejny (już drugi) napad na misję... cdn.

Po serii ataków rabunkowych na misje katolickie w październiku I listopadzie 2011 roku na terenie całego kraju, niektóre misje otrzymały oficjalną ochronę żandarmerii lub wojska. Stróże prawa pilnowali nocami misji. Na Notre Dame du Rosaire przydzielono 2 żołnierzy.

W piątek, dziesięć dni temu, lejtnant i kapral przyjechali poinformować nas ze ich misja ochrony parafii jest skończona. W kraju panuje „totalne bezpieczeństwo”. Jeżeli chcemy mamy podjąć procedurę na szczeblu ministerstwa, wtedy ewentualnie powrócą. Od tego dnia postanowiłem spać w nowym domu, a w pokoju-biurze funkcjonować za dnia. Brat Jan pozostał u siebie.
Dziewięć dni od ich deklaracji ‘’totalnego bezpieczeństwa”, w nocy z niedzieli na poniedziałek 12.08, miał miejsce kolejny napad na nasza misje.

wtorek, 3 lipca 2012

Na placu....

.... budowy postępy. Kościół rośnie w oczach i nabiera kształtu.

środa, 1 lutego 2012

Ponownie z Soubre.....


Wróciłem. Musiałem wrócić. Może głównie dla siebie....

To już miesiąc od powrotu i zdążyłem złapać dawny rytm życia i codziennej pracy na misji – parafii. Ale zanim na nowo rozpocznę „blogowanie” opowieści o misyjnym życiu, chciałbym zamknąć mój pięciomiesięczny pobyt “ewakuacyjny” w Polsce. Chciałbym go zamknąć prostym podziękowaniem, szczerym “Bóg zapłać” osobom, które pomogły mi odnaleźć spokój serca.

Ojcom dominikanom w Borku Starym. O. Romanowi, który przygarnął mnie w pierwszym tygodniu po powrocie do kraju, na moje dni wyciszenia – ucieczki do wnętrza i który zawsze wierzył że wrócę. Księdzu Rajmondowi z mojej rodzinnej parafii w Suchej Górze, i Wilfridowi proboszczowi z Komprachcic. Piotrowi – księdzu poecie o otwartym sercu i domu. Piotrkowi z samotnej plebanii na Bawarii. Ks. Jozefowi proboszczowi ze Spytkowic – parafii chrztu moich rodziców, i mojej parafii „od serca…” I o Pawle,
kuzynie, który kapłaństwo przedłożył nad hokejowa karierę, też nie zapomnę. I o Pawle z Kalonki od Ojca Pio i o. Czesławie od Świętej Rodziny pamiętam. Prowincjałowi za zrozumienie i Wojtkowi za otwarcie drzwi zakonnego domu na czas “przeczekania” dziękuje. I każdemu ze spotkanych współbraci księży, kleryków, nowicjuszy. I współbraciom mojego brata na Brooklynie za książki o zaufaniu bezgranicznym modlitwie wstawienniczej...

Matce Generalnej Sióstr Michaelitek z Miejsca Piastowego: „Bóg zapłać Natka” – spotkanie z tobą, misjonarką od tak dawna jak ja i mateczką przełożoną od paru lat , bardzo dużo mi dało.... Siostrze Małgosi co przypieka się w palącym słońcu Malii... Siostrzycom Klaretynkom co obiecały modlitwę...

Spytkowice, moje ukochane miejsce na ziemi…, i ukochana ciocia i wujek, którzy ofiarowanym cierpieniem i różańcem dopomagali mi w trudnych chwilach pierwszych tygodni w Polsce. A przed powrotem do Afryki z kilkoma spytkowiankami, obdarzyli darem “apostolskiej Margaretki”.

O bracie moim mówić nie sposób, i ogarnąć czym dla mnie był i jest… Z wszystkich rodzinnych spotkań nikogo nie wymienię po imieniu: i tak wiecie że jesteście w moim wdzięcznością wypełnionym sercu. A gdy pomyślę o przyjaciołach z Lodzi, jak z rodzinnego domu...; z Suchej Góry, Tapkowic, Tarnowskich Gór, Wrocławia, Królowej i Brooklynu. Ileż ja dobra otrzymałem od każdego z was ! Zło które mnie dotknęło nie może się mierzyć z dobrem, którego doświadczyłem w tych miesiącach wewnętrznej walki z lękiem przed powrotem.

Co przeważyło szale powrotu, i to w czasie, gdy napływały wiadomości o powtarzających się co noc napadach na katolickie misje w moim misyjnym kraju ? Na pewno świadomość ze moi dwaj współbracia tam są i pracują, tak jak i inni koledzy misjonarze. Decyzja powrotu koniecznie przed Bożym Narodzeniem przyszła w czasie kilkudniowego pobytu we Wrocławiu, w domu formacyjnym, który przygarnął przed 32 laty młodzieńca marzącego o byciu misjonarzem. “Powrót do źródeł” tak to pięknie nazywają…., i chyba nie bez przyczyny. Chwile zadumy przy grobie Biskupa profesora Wincentego Urbana; chwile spędzone w kaplicy, która praktycznie nie zmieniła się od czasu moich ślubów wieczystych i diakonatu; przebiegnięte kilometry ścieżek parku okalającego nasz dom, tych samych ścieżek co przed laty… Trudno byłoby nie odnaleźć siebie sprzed lat.

I jeszcze łaska przemodlenia problemów nad grobem Rodziców nie tylko w przecudowny dzień Wszystkich Świętych na suchogórskim cmentarzu...

Bóg zapłać Lucce i Irkowi za niemalże rodzicielskie łzy przy pożegnaniu - niech dobry Bóg czuwa nad wami.

A ci, do których w tym roku nie dotarłem, niech mi wybaczą: musiałem najpierw dotrzeć do siebie, by moc być z wami, a to nie było proste.

Ale teraz postaram się być.
                                                
                                                                                                                                                                                                13.01.2012

środa, 11 stycznia 2012

Budujemy kościół...

Alea iacta est...
Pamiętna sobota 13 luty 2010 po mszy "maryjnej" ruszyliśmy wraz z tutejszym "Rycerstwem Niepokalanej" do kopania. Mimo pory suchej, dwa dni przedtem lunał ogromny deszcz spulchniajac nam ziemię na głębokość niemal metra!!!


W ciągu roku udało się nam zrobić spore postępy... i w lutym zeszłego roku można już było zobaczyć zarys murów.

W styczniu 2011 roku rozpoczęliśmy akcję miesięcznych zbiórek na budowę kościoła - "Moja rodzina buduje kościół". Powstała niepisana umowa między nami (klaretynami) i parafianami. Parafianie składają pieniążki na wybudowanie murów kościoła a my na zbieramy na dach. Do Bożego Narodzenia 2011 mieliśmy to zrealizować. I było by się udało.... gdyby nie wojna i mój nieprzewidziany pięcio-miesięczny pobyt w kraju... parafianie na prawdę dobrze się spisali. I obecnie plac budowy wygląda tak:

                                                Ściany zewnętrzne..
..... a to widok na ołtarz.

Teraz, po moim powrocie, brat Jan ostro ruszył z robota. Czy uda nam się nadrobić stracony czas i pokryć kościół do.... Wielkanocy?
..........  Jest to moim marzeniem.