O 100 kilometrów od Soubre. Samochód został w wiosce odleglej o 50 kilometrow. Motorek, rower, piechotka...., misjonarskie drogi. Towarzyszy mi katechista i szef wspólnoty do której się udaję.
wtorek, 28 września 2010
wtorek, 14 września 2010
Historia jednego dnia cz.1
Od dawna zabieram się do pisania i zawsze mówię sobie: “ot codzienność”, cóż w tym interesującego… A przyjaciele czasem pytają : a tak na co dzień to co ty właściwie robisz….? Jak to wygląda twój zwykły misyjny dzień? Ano, tak…
Jest już późny wieczór. Upał popołudnia ustąpił miejsca wilgotnemu ciepłu nocy. Jutro środa. Msza w Soubré dopiero wieczorem, za to rano mam wyjazd na wioskę. Przygotowuję bagaż: walizka “kaplica” z mszalikiem, kielichem, przyborami do mszy. Sprawdzam czy mam wystarczająco hostii do konsekracji, nalewam do buteleczki wino…, rano nie będzie czasu na pakowanie się. Przeglądam drugą torbę z dokumentacją wiosek, kartotekę wiernych – wszyscy są zanotowani, zwłaszcza katechumeni, tzn. ci, którzy przygotowują się do chrztu. Jest jeszcze i trzeci bagaż – karton z dewocjonaliami, katechizmami i kilkoma broszurami religijnymi, które sami produkujemy. Wszystko sprawdzone, zapięte na ostatni guzik. Mogę iść spać. Jeszcze telefon do brata Jana, by upewnić się, że rozlatujący się Peugeot nadaje się do jazdy i że jest zatankowany.
Środa. Budzik zmusza do wstania. Jest 6 h 30. Poranna toaleta, modlitwy, herbata, kawałek bagietki z masłem i powidłami z mango, własnej produkcji. Staram się sprężać... Chwile po siódmej pakuje auto, wsiadam, zapalam silnik, robię znak krzyża do modlitwy i … auto gaśnie. Czyżby nawrót naprawianej już kilkakrotnie awarii? Ponowna próba kończy się powodzeniem, więc ruszam modląc się, by w drodze nie odmówił mi posłuszeństwa. Dziś nie jadę daleko. Zaplanowana jest wizyta we wspólnocie oddalonej o niespełna 45 km od Soubré. Wierni, uprzedzeni listem duszpasterskim powinni być przygotowani. Przy wyjeździe z Soubré kończy się asfaltowa droga. Mam przed sobą kilkanaście kilometrów dość szerokiego ziemnego traktu. Widzę ślady pracy specjalnego spychacza profilującego drogę. Chyba jakiś cud! Od ponad roku nie robiono nic z tą drogą. Moj zachwyt rozwiewa się po kilkuset metrach. Maszyna stoi na poboczu – popsuła się chwilę po rozpoczęciu roboty. Tak, więc powoli od dołka do dołka, z prędkością 20- 30 km na godzinę będę pomykał może z pół godziny. Potem skręt z głównej drogi w pisty, czyli dróżki wśród plantacji kawy i kakao. Droga powoli, ucieka. Pozdrawiany czasem przez mijanych wieśniaków idących na plantacje, mrugając światłami do przejeżdżających minibusików w opłakanym stanie, transportujących ludzi do miasta, myślę sobie, że dziś jest nieźle. Droga nie obeschła jeszcze po nocnym deszczu, nie ma kurzu i pyłu, można oddychać pełną piersią. W pierwszej wiosce zatrzymuję się by kurtuazyjnie pozdrowić policję, policję leśną, policję celną. Wszystkie te policje mają tu swoją zaporę drogowa… Następna zapora, tym razem żandarmerii, będzie za kolejne 10 km…. Oficjalnie są to standardowe kontrole, a w rzeczywistości okazje do wyzysku korupcji i znęcania się nad obcokrajowcami, a ostatnimi czasy również nad rodowitymi ivoiryjczykami, którzy np. zapomnieli dowodu osobistego jadąc do miasta. Tuż po minięciu tej drugiej zapory skręcam w busz. Znam te drogi na pamięć. Dziś nie mam się czego obawiać. Ale są trasy gdzie przeżywam stres zanim jeszcze wyjadę z domu. Wiem gdzie jest jaka dziura, trudno przejezdne miejsce i juz z daleka wyłażą na mnie poty, na samą myśl o tym co trzeba pokonać ! Obawiam się, że jest to pierwszy znak starzenia się. Nigdy przedtem czegoś podobnego nie przeżywałem…. Cieszę się poranną spokojną droga i zapominam, że czasami zdarzają się niespodzianki.
Soubre, 2005
Jest już późny wieczór. Upał popołudnia ustąpił miejsca wilgotnemu ciepłu nocy. Jutro środa. Msza w Soubré dopiero wieczorem, za to rano mam wyjazd na wioskę. Przygotowuję bagaż: walizka “kaplica” z mszalikiem, kielichem, przyborami do mszy. Sprawdzam czy mam wystarczająco hostii do konsekracji, nalewam do buteleczki wino…, rano nie będzie czasu na pakowanie się. Przeglądam drugą torbę z dokumentacją wiosek, kartotekę wiernych – wszyscy są zanotowani, zwłaszcza katechumeni, tzn. ci, którzy przygotowują się do chrztu. Jest jeszcze i trzeci bagaż – karton z dewocjonaliami, katechizmami i kilkoma broszurami religijnymi, które sami produkujemy. Wszystko sprawdzone, zapięte na ostatni guzik. Mogę iść spać. Jeszcze telefon do brata Jana, by upewnić się, że rozlatujący się Peugeot nadaje się do jazdy i że jest zatankowany.
Środa. Budzik zmusza do wstania. Jest 6 h 30. Poranna toaleta, modlitwy, herbata, kawałek bagietki z masłem i powidłami z mango, własnej produkcji. Staram się sprężać... Chwile po siódmej pakuje auto, wsiadam, zapalam silnik, robię znak krzyża do modlitwy i … auto gaśnie. Czyżby nawrót naprawianej już kilkakrotnie awarii? Ponowna próba kończy się powodzeniem, więc ruszam modląc się, by w drodze nie odmówił mi posłuszeństwa. Dziś nie jadę daleko. Zaplanowana jest wizyta we wspólnocie oddalonej o niespełna 45 km od Soubré. Wierni, uprzedzeni listem duszpasterskim powinni być przygotowani. Przy wyjeździe z Soubré kończy się asfaltowa droga. Mam przed sobą kilkanaście kilometrów dość szerokiego ziemnego traktu. Widzę ślady pracy specjalnego spychacza profilującego drogę. Chyba jakiś cud! Od ponad roku nie robiono nic z tą drogą. Moj zachwyt rozwiewa się po kilkuset metrach. Maszyna stoi na poboczu – popsuła się chwilę po rozpoczęciu roboty. Tak, więc powoli od dołka do dołka, z prędkością 20- 30 km na godzinę będę pomykał może z pół godziny. Potem skręt z głównej drogi w pisty, czyli dróżki wśród plantacji kawy i kakao. Droga powoli, ucieka. Pozdrawiany czasem przez mijanych wieśniaków idących na plantacje, mrugając światłami do przejeżdżających minibusików w opłakanym stanie, transportujących ludzi do miasta, myślę sobie, że dziś jest nieźle. Droga nie obeschła jeszcze po nocnym deszczu, nie ma kurzu i pyłu, można oddychać pełną piersią. W pierwszej wiosce zatrzymuję się by kurtuazyjnie pozdrowić policję, policję leśną, policję celną. Wszystkie te policje mają tu swoją zaporę drogowa… Następna zapora, tym razem żandarmerii, będzie za kolejne 10 km…. Oficjalnie są to standardowe kontrole, a w rzeczywistości okazje do wyzysku korupcji i znęcania się nad obcokrajowcami, a ostatnimi czasy również nad rodowitymi ivoiryjczykami, którzy np. zapomnieli dowodu osobistego jadąc do miasta. Tuż po minięciu tej drugiej zapory skręcam w busz. Znam te drogi na pamięć. Dziś nie mam się czego obawiać. Ale są trasy gdzie przeżywam stres zanim jeszcze wyjadę z domu. Wiem gdzie jest jaka dziura, trudno przejezdne miejsce i juz z daleka wyłażą na mnie poty, na samą myśl o tym co trzeba pokonać ! Obawiam się, że jest to pierwszy znak starzenia się. Nigdy przedtem czegoś podobnego nie przeżywałem…. Cieszę się poranną spokojną droga i zapominam, że czasami zdarzają się niespodzianki.
Soubre, 2005
Subskrybuj:
Posty (Atom)