Po trzech nocach, ochroniarz skończył misje. Przekazał mi, że kapitan chce się ze mną widzieć. Była sobota. Stawiliśmy się z Jaskiem na posterunku chwilę po dziewiątej. Jak cywile – nie wiedzą, że w wojsku mają ranne odprawy. Nikogo z szefów nie zastaliśmy. Po jedenastej ponownie przyjechaliśmy, jakąś rozklekotaną taksówka, za pół wyższa cenę niż zazwyczaj. Pozostawiając inną rozmowę z jakimiś szeregowcami wykłócającymi się o jakąś akcję, zastępca kapitana zaprosił nas do biura szefa. Szef pojechał na jakąś akcję informacyjnę na wioski. Drugi kapral dołączył do nas. Mówili o sytuacji, o celu ich przybycia: ochrona społeczeństwa, o ideach wojska republikańskiego, którym są. Stwierdzili, że jest ich za mało i przyjmują ochotników. Wśród nich znajdują się elementy niezdyscyplinowane, korzystające z zawieruchy, by grabić. Są wyrzucani z wojska, karani. Proszą nas o zrozumienie, i o to by to co przeżyliśmy pozostało raczej między nami. Z tym się całkowicie zgadzałem, nieroztropnie byłoby opisywać to gdzieś w necie, w czasie, gdy oni jeszcze tu są i czuwają nad naszym bezpieczeństwem! Zapewniłem, że rozumiem ogrom trudności jakie muszą znosić, że wiem jak bardzo wyjątkowa jest ta sytuacja, że nie ma sprawy – życzę powodzenia ich „misji” tworzenia wolnej, demokratycznej Republiki wszystkich iworyjczyków. Coś jeszcze wspominali, ze mogą na stałe podesłać nam kogoś do ochrony, ale nie zatrzymałem się nad tym, traktując to z góry jako kolejną pustą obietnicę.