Dziś cofam się do zapisków „dnia
pierwszego”, żeby i czytelnikom tego bloga dać ogląd tych pierwszych wrażeń....
Więc moi Drodzy tym razem nie będzie nowych wiadomości, ale za to bardziej sensoryczne...!
A było tak:
„15.30 czasu lokalnego.... wysiadam
na lotnisku i...........upał jak na pustyni śmierci! Odprawa. Mam wrażenie że znajduję się
na stacji podrzędnego dworca kolejowego z lat pe-er-elu. Nikt nie sprawdza
książeczki obowiązkowych szczepień. Jest za to skrupulatne wypełnianie formularza
dotyczącego „wirusa Ebola”. Policjant nie umie znaleźć w moim paszporcie wizy
wjazdowej. Pomagam mu. Zdjęcie, odciski palców – światowy standard! „Witamy w
Burkina Faso”. Mogę iść po odbiór bagaży. Jakiś mężczyzna z wózkiem na bagaże
oferuje mi pomoc. Nie odmawiam, podejrzewam że może pomóc mi przeprowadzić
walizki ”obok” sprawdzających celników. Rzeczywiście załatwia to jednym
porozumiewawczym skinięciem głowy w ich stronę. Kosztuje mnie to 2000 cfa -
niecałe 5€. Przed lotniskiem czeka ktoś z kartka z napisem ”Zbigniew” – ksiądz
Louis, ekonom diecezji. Są też dwie studentki, siostry – moje uczennice z
poprzedniej misji. Nie ma czasu by porozmawiać. Odjeżdżamy niemal natychmiast
załatwiać kilka spraw w ”mieście”. Z telefonu Louis dzwonie do konsula,
znajomego z Soubre, informując że jestem. Ma dostarczyć mi moje rzeczy, które
powierzyłem mu przed opuszczeniem Soubre. Zajeżdżamy pod katedrę. Mój
przewodnik ma sprawę do załatwienia w drukarni. Ksiądz dyrektor obdzwania kilka
instytucji i odsyła nas pod konkretny adres – u niego nie można zrobić kopii
planu miasta Koudougou (moje miasto docelowe) - zbyt duży format. Domyślam się,
że biskup potrzebuje dokładnego planu miasta w związku z podziałem parafii. Zapytany
o to Louis, potwierdza. Chwilę kluczymy po ulicach stolicy. Odnajdujemy
wskazany urząd. Ponownie dziwi mnie przeżyczliwy, uprzejmy sposób odnoszenia
się do interesantów. Również styl języka francuskiego jest uderzająco inny,
kulturalniejszy niż na Wybrzeżu. Sprawy nie da się załatwić od ręki. Ponownie
dzwonię do konsula. Nie da rady przyjechać. Ktoś z rodziny miał właśnie wypadek
drogowy i konsul jedzie do szpitala.
Zbliża się osiemnasta gdy opuszczamy stolicę. Zrobiła na mnie mieszane wrażenie. Zapewne muszę tu wrócić, by napisać coś co nie ograniczy się jedynie do porównywania Ouagadougou (stolica) z Abidjanem.
Jeszcze chwila postoju na stacji benzynowej. Louis kupuje paliwo i wodę. Do Koudougou mamy około stu kilometrów. Ja pytam chłopaków doładowujących kredyt w telefonach na kartę, czy mają kartę sim z jakimkolwiek numerem. Oficjalnie nie można tego kupić bez zarejestrowania numeru na nazwisko użytkownika! Nie mają, ale wiedzą kto ma. Po trzech minutach i 1000cfa jestem posiadaczem numeru firmy Telecel. Louis również daje chłopakom 1000cfa – okazuje się, że są to jego „bracia,” czyli chłopaki z tej samej wioski.
W drodze do Koudougou przyglądam się
krajobrazom, jakże innym niż te do których jestem przyzwyczajony od 24 lat.
Deszcz nie padał tu od końca września. Burawo-żółty krajobraz, z rachitycznymi
drzewkami porozrzucanymi to tu to tam, aż po kraniec płaskiego widnokręgu. Coś
jak koryta wysuszonych rzek czekające deszczowej pory? Od czasu do czasu jakieś
siedlisko domków w kolorze ziemi. Natura przypomina mi gdzie jestem, jeszcze i
przez to charakterystyczne zjawisko: noc zapada tu w niespełna 30 minut od
zachodu słońca. Minęła 18:45 i jest noc.
Około 19.30 dojeżdżamy do celu:
Prokura misyjna obok katedry w Koudougou – ośrodek diecezjalny w którym mam
zamieszkać jakiś czas....
Szybka kąpiel i wyjazd na kolację do
Biskupa. Jest oprócz nas jeszcze trzech księży: Wikariusz Generalny, Sekretarz
biskupa i odpowiedzialny za Caritas. Atmosfera bardzo sympatyczna. Biskup
zaprasza mnie bym jutro towarzyszył mu w wyjeździe na wioskę i zapewnia mnie,
że droga jest asfaltowa. Czyżby dostrzegł chwilę wahania wywołanego bezwiednie
przez moje doświadczenia „wyjazdów na wioski oddalone o dziesiątki kilometrów”?
Chętnie przyjmuje zaproszenie.
Po dwudziestej drugiej powrót na Prokurę. Pokój klimatyzowany, zakurzony, wymagający gruntownego szorowania, malowania (bez szczegółów o prysznicu i toalecie....). Czuję się już w pełni ”z powrotem”. Łóżko ok. Poduszki brak. Pościel – jedno prześcieradło. Szczęśliwy traf! Po raz pierwszy w życiu przywiozłem swój ”zogówek”. Przyleciał ze Stanów w paczce jako ”ochrona sprzętu elektronicznego”, i w tej samej roli zmieścił się w walizce. Nie muszę zwijać w rulon mojego dużego kąpielowego ręcznika, posłuży za pokrycie podstarzałego materaca. Wszystko się tak fajnie układa! Jest za co dziękować Bogu w wieczornej modlitwie. Około północy ucina mi się film z napisem Witamy w Burkina Faso.”