Koudougou,
22.11.2015 – dokładnie pól roku od mojego przylotu do Burkina Faso.
Tak
się złożyło, że w pierwszych dniach
pobytu w moim nowym kraju misyjnym towarzyszyłem mojemu biskupowi
ordynariuszowi w wyjazdach na parafie oddalone do 100 kilometrów od Koudougou,
miasta gdzie ma osiąść nasza klaretyńska wspólnota.
Wrażenie
z pierwszych dni podsumuje tak: Afryka jakiej nie znałem...
.
Dwadzieścia
cztery lata spędzone w Afryce, na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Mógłby człowiek myśleć,
że już trochę widział, poznał, i wie. A jednak to nie tak. Oglądane z okna
samochodu na przestrzeni dziesiątek kilometrów krajobrazy skłoniły mnie do
bycia przygotowanym na „poznawczą pokorę” i do odkrywania na nowo.
Był
koniec maja. Deszcz nie padał tu od końca września. Burawo żółty krajobraz, z
rachitycznymi drzewkami porozrzucanymi to tu to tam, aż po kraniec płaskiego
widnokręgu. Coś jak koryta wysuszonych rzek czekające deszczowej pory? Od czasu
do czasu jakieś siedlisko domków o kolorze ziemi. Zastanawiałem się jak tu może
cokolwiek wyrosnąć w tym skamieniałym gruncie o kolorze gliny, wśród kamieni i żwiru.
Jakże to inne niż krajobrazy dawnych tropikalnych lasów przerobionych na plantacje
kawy, kakao i palm oleistych z okolic Soubre, skąd wyjechałem w połowie lutego,
po konsekracji kościoła. Minęły zaledwie trzy miesiące, wiec jeszcze czuję
zapach, przepojony wilgocią, kilometrami ciągnących się, rozczopuszonych swymi wybujałymi
pióropuszami gałęzi, setek palm oleistych. Jeszcze szukać chce odurzającej woni
kwitnącej kawy, czy ostrego, nieznośnego odoru zastygłej w miseczkach żywicy
drzew kauczukowych.... A tu nic, tylko suchy, zakurzony bury upał, w którym i zieleń drzew jest jakaś inna, jakby
„przepalona”. Nawet północ Wybrzeża Kości Słoniowej, granicząca z Burkina Faso,
jest ogrodem w porównaniu z tym co tu zobaczyłem.
Jedynie
szybko zapadająca noc przypomina mi że jestem nie tak daleko od równika. No właśnie.
Od terenów pasa tropikalnych lasów oddaliłem się zaledwie o jakieś 500 km
w linii prostej, to przecież nie tak daleko. Tyle że trzeba spojrzeć na moje
nowe miejsce pobytu z innej perspektywy. Trzeba napisać: przybliżyłem się o 500
kilometrów do pustyni – Sahary.
Miesiąc
czerwiec był niepokojący – deszcze nie spadły, a powinny były. W końcu przyleciały
na świętego Jana Chrzciciela Narodziny. Spadły
po huraganowym wichrze, poprzedzone piaskową zadymą. Ochłodziły
powietrze o dziesięć stopni i w końcu można było rześko odetchnąć. A
potem już tylko z dnia na dzień podziwiałem cud przyrody, cud natury odradzającej
się do życia. Po tygodniu od pierwszych kropli deszczu już nie pytałem, jak tu może
cokolwiek wśród tych kamieni wyrosnąć. Jedynie patrzyłem
i podziwiałem. Podziwiałem też pracowitość
ludzi, kopaczkami przewracających rozmokły grunt, orzących małe poletka z pomocą
osła zaprzęgniętego do pluga. W dzielnicy miasta, w której mieszkałem, nie było
kawałka nie zagospodarowanej ziemi. Nawet boczne, nie asfaltowane oczywiście,
ulice mojej dzielnicy, w dwóch trzecich ich szerokości zamieniały się w warzywniaki.
Dziesiątki kilometrów półpustynnych terenów oglądanych w pierwszych dniach zmieniło
się w przesycone intensywną zielenią pola kukurydzy, urodzajniejszej niż ta z
kilometrowych plantacji hodowlanej kukurydzy, które widywałem w Stanach.
Kukurydza, proso, orzeszki ziemne pokrywały niemal wszystko wokół.
Tymczasowy ogród |
W
tym roku „rajska pora” trwała dłużej niż zazwyczaj – deszcze padały jeszcze w październiku.
Gwarantowało to dobre zbiory. A teraz, od trzech tygodni jednostajna pogoda: 37
stopni w dzień. Piekące słońce. Upalny, suchy wiatr. Zielony krajobraz jest
wspomnieniem. I gdybym go nie widział, nie uwierzyłbym, że na tej ziemi – znów półpustynnej,
przy tym słońcu i upalnym wietrze, cokolwiek może się zazielenić. A jednak….
Robi się coraz goręcej.
Ludzie mówią, że najtrudniejsze jeszcze przed nami.
Suchy wiatr, dni z piaskową mgłą i coraz chłodniejsze noce, zapowiadają to co
znam z lat pobytu na Wybrzeżu Kości Słoniowej w wersji „light” – czas armatanu.
Wiatr znad Sahary docierał nad tereny Soubre i dawał się nieźle we znaki. Ale było
to 500 kilometrów dalej od pustyni. Jeżeli czegoś w Burkina się obawiam, to właśnie
tego okresu, który tutaj nie trwa tydzień jak na Wybrzeżu, ale dwa do trzech miesięcy.
Przy
tym opisie wrażeń ze spotkania z inna afrykańską natura niż ta którą znam,
przychodzi mi na myśl wasze polskie upalne lato 2015. Poznaliście po trochu jak
ciężko żyć w takich upałach. W wielu miejscach w kraju brakowało wody. Myślę że
zmobilizuję się kiedyś i napiszę prośbę do
naszej Prokury Misyjnej o pieniądze na studnie głębinowe. Łatwo jest powtarzać
slogan „Bez wody nie ma życia na ziemi” gdy nigdy nie zaznało się braku wody.
Tutaj ziemia jest urodzajna, tyle że chowa się pod warstwa kamieni i żwiru, czekając
na pierwsze krople deszczu: na wodę rodzącą życie. Zapewne wielu z was zrozumie
potrzebę właśnie takiej pomocy: wybudowania życiodajnej studni.
Po opisie spotkania z naturą powinien przyjść czas na opis spotkania z ludźmi. To będzie zapewne o wiele trudniejsze, bo i wiele bogatsze, i wymagające spojrzenia w głąb kultury, a raczej: kultur współżyjących ze sobą. Już wiem, że mam być przygotowany na odkrywanie nowego. Znów mógłbym powiedzieć: przecież ich znam. Prawie ćwierć wieku pracowałem w parafiach gdzie 80 procent wiernych, szczególnie na wioskach, to burkinabe. W Bouafle, mojej pierwszej misji, przynajmniej cztery wioski utworzone były przez emigrantow z Koudougou i okolic, terenów które za kilka tygodni będę odwiedzał jako proboszcz. Wiem bo miałem ich karnety chrztu: parafia Katedralna Św. Augustyna, Koudougou. Część z moich byłych parafian już mnie odnalazła. A jednak nie powiem, że ich znam. Emigranci poszukujący pracy, a jedynie takich burkinabe znam z Wybrzeża, różnią się od ich rodaków pozostałych w kraju. Tak jest przecież wszędzie.
Kolejnym opowiadaniem będą klaretyńskie początki w Burkina Faso. Na dziś niech wystarczy wzmianka ważnych wydarzeń, o których szczegółowe informacje możecie znaleźć na naszej klaretyńskiej stronie internetowej. Po niemal dwóch latach wymiany korespondencji, po wizytach rozpoznawczych, po moim pięciomiesięcznym pobycie w diecezji, Ojciec Prowincjał, ksiądz Krzysztof Gierat CMF, w ubiegłym tygodniu podpisał kontrakt miedzy Zgromadzeniem Misjonarzy Klaretynów i Diecezją Koudougou. Położony został kamień węgielny nowej fundacji klaretyńskiej. Wydarzenie wpisujące się również w historie tutejszego kościoła. Historię, którą tworzyć będziemy wspólnie: my na pierwszym froncie i rzesza przyjaciół w modlitewnym zapleczu. Parafia nam powierzona mieć będzie za Patronkę Matkę Boską Miłosierdzia. I właśnie Bożemu Miłosierdziu zawierzmy, za pośrednictwem Maryi, białe karty historii, które trzeba zapisać naszą modlitwą i pracą.
Przyjaciołom,
szczególnie tym od klaretyńskich misji, nie trzeba przypominać na co
liczymy.... Do Świąt Bożego Narodzenia jeden adwentowy krok. Za tydzień będziemy
śpiewać: „... a niebiosa niech spuszczą z deszczem Sprawiedliwego, niech się
obudzi ziemia, niech się obudzi ziemia i wyda Zbawiciela”. Życzę wam, by Bóg zesłał na was deszcz łask,
ulewny deszcz łask, który może obudzić życie w najbardziej kamienistej glebie.
I aby każdy z was wydał plon stokrotny, w pokoju radując się owocem pracy
swoich rąk. I abym i ja był w tych życzeniach, i w waszej pamięci.
Ks.
Zbigniew Łaś CMF
Mission
Catholique
BP
34 Koudougou
Burkina
Faso