piątek, 6 sierpnia 2010

W święto Maryi Niepokalanie Poczętej

Drodzy przyjaciele,

Druga niedziela adwentu, czasu oczekiwania wypełnionego nadzieja nadejścia bożego Syna.

Nie można żyć bez nadziei. Jakże prawdziwie brzmią te słowa w kontekście cierpień spowodowanych wojna domowa, która juz od trzech miesięcy rozdziera mój misyjny kraj. Drugi juz list biskupów dodaje otuchy cierpiącemu, napełnionemu niepewnością jutra narodowi. Pertraktacje pokojowe zdają się dreptać w miejscu, a tu nowa grupa zbuntowanych żołnierzy podjęła walki na zachodzie kraju... Odcięta Północ zaczyna odczuwać głód. A i południe, choć z dostępem do morza, a wiec i z normalnie funkcjonującym handlem, tez odnotowuje brak niektórych produktów transportowanych z terenów północy. Już wkrótce zacznie brakować najpopularniejszego mięsa - wołowiny, której ceny rosną z dnia na dzień, bo sprowadzana jest właśnie z północnych sawann.
Coraz głośniej mówi się o wojnie regionalnej, ale i coraz energiczniejsze wydaja się być międzynarodowe dyplomatyczne zabiegi. Niełatwo jest zachować spokój, gdy nie ma się dostępu do wiarygodnych źródeł informacji, gdy nie ma się konkretnej możliwości wpływania na wydarzenia. Potrzeba nauczyć się czekania, czekania wypełnionego modlitwą, i modlitwy wypełnionej nadzieja. I trzeba trwać...
Minęły dwa trudne miesiące w których nie przerwaliśmy zaplanowanych wizyt na wioskach. Na wezwanie rządu powstało w kraju setki bezsensownych ”grup samoobrony” – wataszki młodych bezczynnie spędzających czas ludzi, uzbrojonych w jakieś strzelby, stawiających zapory na drogach i kontrolujących każdy przejeżdżający samochód, motocykl, pieszych... Powiedzieliśmy sobie z bratem Janem - Musimy jeździć. Teraz bardziej niż kiedykolwiek nasza obecność jest znakiem nadziei. Większość naszych parafian rozsianych po wioskach to obcokrajowcy. Właśnie przeciw nim w pierwszych tygodniach zwracały się emocje tubylców... Słowa Ewangelii niosą nadzieję, spowiedź, komunia święta dodają mocy, obecność misjonarza napełnia pokojem – toczy się życie. Mimo trwającej wojny, mimo trudności, niepewności jutra trzeba żyć, uzbrojonym w wiarę zaczynać każdy dzien. Egzaminy dopuszczające do chrztu odbywały się normalnie w każdej wspólnocie, jak co roku, no, może jedynie tym razem byliśmy odrobinę mniej wymagający... Trudny był to czas, wyczerpujący fizycznie, a i niebo w tym roku jakby się na nas pogniewało i deszcze nie ustają, a powinny zelżeć od kilku tygodni. Odzwyczaiłem się od pist... W tygodniu przewidzianym na odpoczynek po serii wioskowych wizyt zafundowałem sobie kuracje malarii..., dobrze ze Br. Jan jest w jako takiej formie. Gdy pisze ten list jestem juz ponownie w drodze – spędzam tydzień na wioskach. Rozpocząłem rekolekcje dla przygotowujących chrzest i ślub. Dwie serie trzydniowych rekolekcji, później przerwa na spotkanie z biskupem, i ponownie trzy dni w kolejnej wiosce. A potem juz Boże Narodzenie. I na nowo wyjazdy na wioski, tym razem, by świętować sakramenty. Efekty pracy napełniają radością – oto około 120 dorosłych katechumenów zostanie ochrzczonych i z trzydzieści osób zawrze związek małżeński!


Soubré, 08.12.2002

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz